Śmigłowiec mocno obniżył lot. Choć leci z tą samą prędkością ma się wrażenie jakby wszystko pod nami ogromnie przyśpieszyło i teraz miga nam tylko przed oczami. To znak, że zaraz lądujemy. Obserwuję wskazania GPSa na wypadek, gdyby piloci pomylili lądowisko, choć nigdy to się nie zdarzyło. 500…300…100 metrów, maszyna ostro zadziera nos do góry, kabina wpada w mocne wibracje….lądujemy. Mocne, ale pewne uderzenie kołami w twardy grunt i dopiero teraz szybko podrywamy się z ławek, wyskakujemy w ustalonej kolejności. Śmigłowiec na ziemi to łatwy cel więc musimy szybko opuścić pokład. Kurz, piach, drobne kamienie, to wszystko ląduje z ogromną siła na naszych twarzach…. Tak jakbyś dostał łopatą piachu w pysk. My jako pierwsi wylądowaliśmy w wyznaczonym miejscu. Dwa zespoły snajperów plus element C2 (dowódczy) lądują po południowej stronie wzgórza, które osłania nas od strony wioski. Naszym zadaniem jest zająć tak zwany „high ground”, wzniesienie które da nam przewagę nad ewentualnym przeciwnikiem. Z raportów wywiadu wynika, że w tej wiosce jest główna fabryka IED (Improvised Explosive Device) czyli tak zwanych „ajdików”, prawdziwej zmory tej wojny. Z W tym rejonie dawno nie widziano żołnierzy koalicji, co oznacza, że nasi przeciwnicy czują się tutaj dość pewnie i swobodnie. To może być dla nas dużym zagrożeniem. Znajdujemy się około 60 km od najbliższej bazy wojskowej. Szybkim marszem w ustalonym szyku ruszamy zająć nasze pozycje. W tym czasie drugi śmigłowiec wysadza ekipę szturmową wraz z „roofteamami” niedaleko południowo-wschodniego skraju naszego wzniesienia. Przewyższenie wynosi jakieś 200 metrów, więc dotarcie na szczyt po dość łagodnym wzniesieniu zajmuje nam kilka minut. Kiedy tyko docieramy na wzgórze i snajperzy zajmują swoje pozycje, Michał przekazuje przez radio komendę do szturmu.
- „WhiteEagle10” na pozycji. Możecie ruszać.

Naszym zadaniem jest osłaniać szturm ze wzgórza w czasie podchodzenia do obiektu. Liczne głazy dają nam dobre schronienie przed wykryciem, a wysokość umożliwia obserwację. Skrycie zajmujemy dogodne stanowiska. Z tego miejsca rozpościera się idealny widok na całą wioskę, która leży na delikatnym wzniesieniu opadającym w kierunku naszego wzgórza. Daje to praktycznie wgląd w sporą część osady. W tym czasie nasze śmigła zataczają kręgi nad północną częścią wsi w celu osłony naszego szturmu od północy, a także odwrócenia uwagi Talibów od naszych pozycji. Początkowo przynosi to efekt, gdyż oczy wszystkich mieszkańców, którzy zaczynają wychodzić przed swoje domy, zwrócone są w stronę śmigłowców. Obserwujemy wyraźnie, jak wskazują palcami w stronę naszych dwudziestek-czwórek. Ten śmigłowiec budzi nadal strach wśród mieszkańców Afganistanu. Zapisał się mocno w pamięci tych, którzy pamiętają jeszcze wojnę rosyjsko-afgańską. Wtedy otrzymał przydomek „latający czołg”. Te cenne sekundy pozwalają szturmowi niezauważenie zbliżyć się do obiektu. Mają do pokonania jakieś 300 metrów w otwartym terenie. Poruszają się obok drogi. Osłaniają ich tylko małe murki leżące po obu jej stronach. Snajperzy zajęli pozycje po wschodniej i zachodniej stronie wzgórza. Ja ulokowałem się między dowódcą i „radzikiem” a snajperami ze wschodniej strony. Muszę być blisko dowódcy i łącznościowca, aby móc szybko wezwać dodatkowe wsparcie, jeśli zajdzie taka potrzeba. Główny medyk trzyma nasze plecy i obserwuje ruch po południowej stronie wzgórza, na wypadek gdyby ktoś próbował nas podejść od tyłu. Rozpościera się tam wielka „płaszczatka”, jak często nazywaliśmy płaską otwartą przestrzeń, przecięta tylko jedną drogą z południa na północ. W oddali widać wielkie pasmo górskie, ale w tym rejonie świata gołym okiem jest bardzo ciężko określić odległość. Moja uwaga skupiona jest na elemencie szturmowym i jego najbliższej okolicy, podobnie jak nasze Mi24, które cały czas informują nas o sytuacji na ziemi. Mam idealny wgląd na drogę podejścia do obiektu od południa. Szybka orientacja terenu z GRG (Gridded Reference Graphic), mapka z dodatkową siatką i numerami budynków, która pozwala nam szybciej lokalizować cele w terenie. Obowiązkowo ma ją dowódca, JTAC, piloci planowo biorący udział w operacji, każdy „roofteam”, dowódca szturmu i jego poszczególne elementy. Najważniejsze, żeby możliwe szybko taką mapkę zorientować w terenie. Jest niesłychanie przydatna.
- Żadnego ruchu na drodze podejścia ani w okolicy obiektu – przekazuje pilot – widzę pojedynczych Afgańczyków w środku wioski, kwadrat C3 oraz E4 z GRG.
- Przyjąłem.


Od razu informacje przekazuję do d-cy szturmu. W tym celu, jako JTAC noszę zawsze dwa radia. Jedno do łączności ze środkami latającymi, drugie do łączności z chłopakami. Zwłoka w przekazaniu informacji może być zbyt kosztowna.
- WhiteEagle11 tutaj Cougar20, droga podejścia czysta, na obiekcie ani w jego okolicy nie widać żadnego ruchu. Pojedyncze osoby C3 i E4 z GRG.
- Przyjąłem, dzięki.

Szturm porusza się szybko dwu-torem ubezpieczonym . Nie ma czasu na spacerki. Mamy ubezpieczenie i potwierdzenie, że droga czysta. Każda sekunda jest cenna, także dlatego, że nasze wsparcie z powietrza mamy jeszcze tylko na kilka minut. Musimy zająć obiekt zanim śmigła odlecą na tankowanie. Około 100 metrów od obiektu chłopaki zostali zauważeni, czego i tak nie udałoby się uniknąć operując w dzień. Teraz cała uwaga mieszkańców skupiona jest na nich. Widać jak wszyscy szybko kierują się na południowo-wschodni skraj wioski gdzie znajduje się nasz obiekt. Trzymają się jednak z daleka. Obserwują uważnie co się dzieje. - Tommygun, jeśli możliwe przesuń się bliżej naszych pozycji, szturm został wykryty, potwierdź twój play time (pozostały czas nad nami).
- Przyjąłem, wykonuję, play time 5 minut.
- Roger
- WhiteEagle11 śmigła macie jeszcze na 5 minut – rzucam szybko w drugie radio do d-cy szturmu.
- Przyjąłem.

Mimo, że wiem, że Michał wszystko słyszał, gdyż jest tuż obok mnie to i tak przekazuję mu wszystkie informacje raz jeszcze, w końcu to on dowodzi i muszę mieć pewność, ze wszystko usłyszał i nic nie rozproszyło jego uwagi w tym momencie. Przecież do niego spływają wszystkie informacje od szturmu, snajperów, JTACa a także z TOCu, więc ma troszkę do ogarnięcia. Znamy się wiele lat i mamy do siebie pełne zaufanie. Widać wyraźnie jak „lokalsi” zbierają się w kilkuosobowe grupki. Pojawia się mnóstwo dzieci. No to się zaczyna - pomyślałem...

Kilka minut po tym jak zniknęły z nieba nasze śmigłowce zaczęły padać pierwsze strzały. Najpierw pojedyncze, po chwili krótkie serie. Daje się wyraźnie słyszeć charakterystyczny odgłos kbk AK. Wkrótce strzela praktycznie cała wioska. Kule układają się na murach naszego obiektu lub świstają wysoko nad głowami rooftemów z prawie wszystkich stron. Talibowie zdają sobie sprawę z naszych środków obserwacji i przewagi technologicznej, dlatego unikają otwartej walki i pokazywania, że są uzbrojeni. Broń najczęściej ukrywają pod swoimi luźnymi ciuchami, a strzelają raczej bez celowania. Liczą na przypadek i szczęście, ale bardziej zależy im na oddziaływaniu psychologicznym. Przy tym zmieniają często stanowisko. Czasem nawet wychodzą po kilka razy z za jakiegoś rogu, żeby dobrze się przyjrzeć gdzie są nasze pozycje, po czym wyskakują, żeby oddać krótką serie. I znowu zmiana miejsca. Dlatego bardzo trudno ich zlokalizować. Do tego te dzieciaki kręcące się wszędzie. Każdy operator spokojnie skanuje swój sektor. Jeśli zauważy jakiś ruch w swoim sektorze musi być bardzo czujny. Cywil, którego właśnie obserwuje może w każdej chwili unieść szybko broń spod ubrania i próbować oddać krótka serię w naszą stronę. Wtedy najczęściej wita go precyzyjny ogień któregoś z operatorów. Nie bawimy się w żadną kurtuazję ani finezję….szybki ogień celowany w środek celu. Musimy mieć pewność zanim otworzymy ogień. Nie możemy dopuścić do przypadkowych ofiar. To nie z wioską walczymy, tylko z Talibami. Ale nie jesteśmy tu na pewno mile widziani. Potrzebujemy natychmiast CAS (Close Air Support).
- Podaj do TOCu, że mamy kontakt ogniowy i pilnie potrzebujemy wsparcie CAS - zwracam się do Radzika... Troops in Contact....

Talibowie zaczynają się cofać. Obserwujemy jak zaczynają ewakuować rannych i zabitych. Nie przeszkadzamy im. Mimo wszystko zasłaniają się dziećmi, aby uniknąć naszego ostrzału. Wiedzą, że ich doskonale widzimy. Ponieśli dość dotkliwe straty i chyba zorientowali się, że nic tu nie wskórają. Tutejsi bojownicy kierują się dość prostą i skuteczna zasadą w walce z siłami koalicji. Starają się wybierać tak zwane „soft targets”, czyli dosłownie miękkie cele, które uda im się łatwo i skutecznie zaatakować. Zwykle przy pomocy min pułapek, tak zwanych IED, lub przy pomocy ostrzału z broni ręcznej i granatników RPG. Kiedy tylko okazuje się, ze przeciwnik jest zbyt silny i dobrze przygotowany, najczęściej rezygnują z dalszej walki. Jeszcze gdzieś z północnego skaju wioski dochodzą odgłosy pojedynczych wystrzałów, ale już nam raczej nie zagrażają. Mimo to, czujność musimy zachować do samego końca. Wtem w radiu słyszę znajomy głos. To „Czarny” dowódca formacji Mi24.
- Cougar tu Tommy Gun. Jak mnie słyszysz?
- Tommy Gun tu Cougar. Słyszę Cię na 5. Podaj swoją pozycję. Nadal jesteśmy w kontakcie ogniowym, choć przeciwnik troszkę się cofnął. W rejonie celu nadal możliwy ostrzał z broni ręcznej i RPG.
- Przyjąłem. Będę za około 5 minut.
- Rozumiem. 5 minut. Proszę o agresywny „Show of Force” nad wioską. Kierunek ze wschodu na zachód. Jeśli nadal cos planują musimy ich ostatecznie zniechęcić.
- Przyjąłem. „Show of Force” ze wschodu na zachód. 4 minuty.
- Roger. Kontynuuj.

Przekazuję do chłopaków informację o SoF, informuję także pilota EA6-B, który wciąż nad nami lata. Spoglądam na pasmo górskie, za którym jeszcze niedawno zniknęły nasze śmigłowce. Nagle pojawiają się w oddali dwa punkty, które szybko zbliżają się w naszą stronę. Po chwili już wyraźnie można rozpoznać sylwetki naszych Mi24. Za nimi w oddali lecą Mi-17, które mają nas podebrać. Zgodnie z ustaleniem zostaną troszkę z tyłu w bezpiecznym miejscu, aż będziemy gotowi do podjęcia. „Hind”(Mi24 w kodzie NATO) robi wrażenie swoją groźna sylwetką. Mimo, że lata świetności mają raczej już za sobą to nie chciałbym sprawdzać ich skuteczności na własnej skórze. Doskonale rozumiem Talibów. Najpierw pierwszy a po chwili drugi śmigłowiec szturmowy przelatują nisko nad wioską. Z mojej pozycji jestem w stanie zobaczyć sylwetki pilotów. Chłopaki robią naprawdę kawał dobrej roboty. Odgłos silników oraz łopat wirnika a także ich specyficzna sylwetka robią piorunujące wrażenie. Talibowie praktycznie znikają z ulic. Nie podejmują już walki. Tylko nieliczni gapie i dzieciaki nas obserwują. Straty, jakie ponieśli, nasza skuteczność i precyzja plus przewaga z powietrza zniechęciła ich całkowicie z dalszej aktywności. Szturm kończy działanie na obiekcie czyli zbieranie i zabezpieczanie dowodów. Po chwili chłopaki meldują gotowość do wyjścia z obiektu. Osłaniani przez śmigłowce oraz snajperów ruszają w odwrotnym szyku w kierunku punktu podjęcia, który znajduje się za wzgórzem, tam, gdzie był punkt desantowania. Na ogół wybieramy inne miejsce niż desantowania, ale w tym przypadku wzgórze daje świetną osłonę od strony wioski dla lądujących śmigłowców. Zresztą to miejsce, jak i jego okolice mieliśmy cały czas pod kontrolą. Kiedy tylko szturm i „roofteamy” docierają za wzgórze zwijamy nasze stanowiska i ruszamy w dół.
- Tommy Gun, tutaj Cougar, zwijamy się, obserwuj czy za nami podążają, jeśli zobaczysz ruch w naszym kierunku masz zgodę na „Suppresion fire” miedzy naszymi pozycjami a podchodzącymi do nas Talibami. Daj mi tylko znać jak będziesz zamierzał otworzyć ogień. Nie chcemy żadnych niespodzianek podczas „extraction” (podjęcia).
- Przyjąłem. Wykonuję.
- Break, break. Nomad 04 (Mi-17) tu Cougar, gotowi do podjęcia za 4 minuty, kolejność odwrotna jak przy desantowaniu.
- Nomad przyjął. 4 minuty. Podchodzę z południowego zachodu.

Po chwili wszyscy siedzimy w śmigłowcach i wracamy do bazy. Więcej niespodzianek nie było. Jeszcze z pokładu śmigła odwołuję Prowlera i dziękuję mu za to, co dla nas zrobił. Udawać CAS przez samolot EW (walki elektornicznej), to nie zdarza się często. Jeszcze nie raz podczas tej wojny miałem okazję się przekonać jak mocno piloci są zaangażowani w to, co dzieje się na ziemi. Robią wszystko, co w ich mocy, żeby pomóc nam. Bez tych ludzi bez wątpienia nasze operacje byłyby dużo bardziej niebezpieczne, a może nawet i niemożliwe do wykonania. W śmigłowcu Rysiu dość wymownie całuje lufę swojego Accuraccy. To był kawał dobrej roboty. Po powrocie do bazy dowiedzieliśmy się z raportów wywiadu, ze kilku talibów poniosło śmierć i kilku zostało ciężko rannych. Wywiezieni zostali na leczenie do Pakistanu. Jak się okazało chłopaki z „roof teamów” celnym ogniem kładli podchodzących z bronią do obiektu. Najbliższy cel został położony przez dowódcę roof teamów z odległości niespełna 50 metrów. Swoje żniwo zebrali też snajperzy. Talibowie do samego końca nie zdawali sobie sprawy, ze są rażeni ze wzgórza nieopodal wioski. Na obiekcie udało się zatrzymać IED „makerów” oraz zabezpieczyć liczne ślady produkcji ładunków. Samych materiałów jednak już nie znaleźliśmy. Musiały zostać świeżo wywiezione.

Południowy Afganistan, KAF, rok 2017

Jednostka Wojskowa Komandosów (SOAT)

Zostało kilka minut do wyjazdu na lotnisko. Chwile temu skończyłem ostatnie uzgodnienia przez telefon z wszystkimi elementami powietrznymi wspierającymi naszą operację. Śmigłowce MH-47G są już w powietrzu i kierują się do naszej bazy. Osobiście z TOCu (Tactical Operation Center) sprawdziłem z nimi łączność, aby się upewnić, że nadajemy na tych samych kluczach kryptograficznych. Na łóżku leży rozłożony cały sprzęt jaki zabieram na operację. Karabinek HK416 i magazynki, pistolet Glock17, kamizelka, hełm z noktowizją, dwa radia Harris (117G oraz 152) jedno do łączności ze środkami powietrznymi a drugie do łączności z wszystkimi operatorami w zespole, GRG - Gridded Reference Graphic, którą osobiście przygotowuję przed każdą operacją i którą posiada każdy operator oraz wszystkie środki wsparcia. Dodatkowo woda, apteczka, 2 opaski uciskowe, opatrunek, zapasowe baterie, strobo, batony energetyczne, itd...

Powoli zaczynam na siebie wszystko zakładać sprawdzając jeszcze raz czy wszystko działa. Nagle do mojego pokoju wpada zastępca dowódcy naszego TFu (Task Force): - Soyers, chodź szybko do dowódcy, pilny telefon z SOAGu (Special Operations Advisory Groups, które są częścią NATO Special Operations Component Command–Afghanistan/Special Operations Joint Task Force–Afghanistan (NSOCC-A/SOJTF-A). - O co chodzi? Ja muszę za kilka minut być na lotnisku, śmigłowce zaraz lądują. - Chodź szybko, pilna sprawa. Dzwoni Air Director (osoba odpowiedzialna za wsparcie powietrzne), nie dostaniemy AC-130 GUNSHIP na robotę! - Jak nie dostaniemy? Nie ma ku..a takiej opcji! - już idę tylko zabiorę wszystko, żeby się tu nie wracać!

Dowódca siedzi pochylony nad telefonem (video połączenie), kiedy wchodzę, ubrany w cały sprzęt na robotę, do jego gabinetu.
- O, jest nasz JTAC!
- Witam, w czym mogę pomóc - zwracam się do brytyjskiego pułkownika, który pełni funkcję Air Directora! Znam go tylko z wiadomości mailowych, które często wymieniamy uzgadniając detale wsparcia powietrznego prowadzonych operacji. On stacjonuje w Kabulu.
- Witam Piter, jak się masz - zagaduje z charakterystycznym brytyjskim akcentem.
- Dziękuję, świetnie. Mam mało czasu bo jadę na lotnisko. O co chodzi?
- Niestety nie dostaniecie wsparcia AC-130 na robotę.
- To niemożliwe! AC-130 jest niezbędny i musi być na tę robotę! - odpowiadam zwięźle.
- Nie dostaniecie AC-130, ale w zamian dostaniecie drugą parę AH64 Apache.
- AH64 to nie to samo co AC-130! CONOP został zatwierdzony, a tam jest jasno napisane, że AC-130 to MINIMUM FORCE!
- Ale AH64 zrobi tą samą robotę co AC-130! Dzięki temu będziecie mieć cały czas osłonę z powietrza.
- Proszę mi nie tłumaczyć jak używać wsparcie powietrzne, bo zajmuje się tym od kilku lat w Afganistanie. Jeżeli chcecie dać drugą parę Apachy to chętnie weźmiemy, znajdzie się dla nich robota. AC-130 ma być! Czy coś jeszcze bo muszę lecieć na lotnisko?!
- Ale AC-130 jest potrzebny gdzieś indziej!
- AC-130 jest nam niezbędny do bezpiecznego wykonania operacji HRO i nie możemy z niego zrezygnować. Przykro mi. Czy coś jeszcze bo musze uciekać na lotnisko! za chwile lądują śmigłowce.
- You are tough man Piter. Good luck!
- Thanks

Odłożyłem słuchawkę i skierowałem się w stronę drzwi.
- Co teraz? - spytał dowódca.
- Nic! Robimy swoje! Nie mogą zabrać AC-130. Gdyby mogli to zrobić to by do nas nie dzwonili. Chcieli, żebym się zgodził! Ac-130 to minimum force. Musieliby odwołać naszą operację! A to jest operacja HRO (Hostage Release Operation - operacja odbijania zakładników) więc odwołać się nie odważą!

O godzinie 22.15 stawiliśmy się na lotnisku KAF na rampie GOLF 2 gdzie już czekały na nas 2 z czterech śmigłowców MH-47G, pozostałe jeszcze się tankowały po przylocie z BAFu, gdzie stacjonują. Było nas łącznie 12 operatorów SOAT50, w naszym składzie był jeden podoficer komórki S-2 celem wsparcia przeprowadzenia dokładnego SSE na obiekcie. Około 22.30 na rampie pojawili się operatorzy ATF444. Co rzuca się w oczy to świetne zgranie i dyscyplinę w tym szwadronie „czwórek”. Około 22.45 na rampie pojawiły się kolejne dwa śmigłowce wraz z dowódcą Brayanem. Krótki briefing „face to face” z dowódca lotu, celem potwierdzenia wszystkich ustaleń z AMB. Od Brayana dowiedziałem się, że AC-130 zabezpieczy nasz INFIL, a następnie po paru minutach będzie musiał udać się do tankowca powietrznego, aby zatankować paliwo w powietrzu, gdyż w rejonie operacji pojawi się bez paliwa. Leci do nas prosto z innej operacji.

Troszkę to komplikuje nasze działanie, ale na szczęście AH-64 mają tyle paliwa, żeby zostać z nami w rejonie operacji do czasu powrotu AC-130. Opowiedziałem Brayanowi o mojej rozmowie z air directorem. Zaśmiał się tylko i pokiwał głową! Ważne słowa wtedy powiedział: „Jeśli będziecie nas potrzebować, a nie będzie osłony APACHY ani GUNSHIPA nie wahaj się nas wzywać. PRZYLECIMY, nie zostawimy was!” Świadomość, że n

ie zostaniesz w tym rejonie sam jest bardzo ważna i dodaje pewności siebie. Czas potrzebny na tankowanie dla AC-130 to około 1h, a czas pobytu AH-64 to 1.20, więc powinno wystarczyć, gdyż z AWT (Air Weapon Team) spotykamy się chwile przed lądowaniem!

Przed startem szybkie przeszkolenie, celem przypomnienia, dla wszystkich operatorów naszego SOATu z obsługi broni pokładowej na śmigłowcach, na wypadek utraty gunnera. Śmigłowce uzbrojone są w dwa 6-lufowe karabiny maszynowe 7,62mm w systemie Gatlinga -M134 Minigun oraz dwa karabiny maszynowe M240 także 7.62mm.

O godzinie 23.00 nastąpił załadunek do śmigłowców. Block 1 wraz z C2 oraz oba szturmy z „czwórek” wsiadły na śmigłowiec 11, gdzie także był dowódca lotu. Block 2 i 3 zajęli miejsca w śmigłowcu 12, jeden łącznościowiec z SOAT, tłumacz oraz ATAC z „czwórek” w śmigłowcu 13, jako element łącznikowy dla QRF który wystawiał SOK 7 z bazy ANTONIK. Śmigłowiec numer 14 pełni rolę CASEVAC, dlatego na pokładzie znajduje się dwóch PJ. Przybiliśmy piątkę i na szybko omówiliśmy nasz plan działania. Widać, że chłopaki znają się na robocie!

O godzinie 23.17 śmigłowce rozpoczęły procedurę uruchamiania śmigłowców, następnie ważenie, przemieszczenie do miejsca startu i około 23.30 wystartowały w kierunku miejsca operacji. Ciężki, opancerzony śmigłowiec odrywa się od ziemi z niesamowitą lekkością, aż wgniata w siedzenie! Lot maił trwać dokładnie jedną godzinę i dwie minuty!. Jako JTAC podłączyłem się do wewnętrznego systemu łączności w śmigłowcu. Chwile po stracie, zaraz za bazą, śmigłowce lecąc nisko nad ziemią rozpoczęły procedurę fire test. Co ciekawe cały fire test odbywał się na symulowanym scenariuszu. Pilot podawał hipotetyczny cel, jego położenie i zgodę na otwarcie ognia dla gunnera, wykonując w tym czasie bardzo gwałtowne manewry śmigłowcem! Każdy moment jest dobry na trening! Nie raz już się o tym przekonałem...

Fragment książki nad którą pracuję... draft. bez obróbki 😉
Tytuł roboczy: "Operacja Arapaho"
Soyers